"Jest dobrze, będzie tylko lepiej"

 Hej motylki,

potrzebowałam więcej czasu, by zrozumieć moje emocje, uczucia. Troszkę to trwało, byłam rozdarta pomiędzy wieloma czynnikami:

- siłownia: muszę mieć siłę, by ćwiczyć, więc jeść muszę

- studia: chcę by mózg działał na pełnych oprotach, nie czuła przewlekłego zmęczenia czy migren/ zawrotów głowy z niedożywnienia

- chłopak: coraz ciężej się mi Go okłamuje, więcej się spotykamy, chce bym coś piła, jadła przy Nim. Martwi się, że "za bardzo" przyjmuję krytykę do siebie, zwłaszcza waga

Nie wiem czy podołam sprostaniom Any. Ciężko mi, choć żyję moim wymarzonym sprzed lat życiem. Chciałabym odczuwać radość z jedzenia, a nie cały czas frustrację, że jem w ogóle. Męczące jest to. Nie powrócę do wcześniejszego stylu życia, lecz nie jestem silnym, wyniszczonym motylkiem. Ano, szanuję i podziwiam Cię, ale niszczysz życia pięknych osób. Sprawiłaś, że jedzenie staje się udręką. Nie potrafię nie jeść bez wyrzutów sumienia. A muszę jeść, by przeżyć.

Możliwe, że Was motylki zawiodłam. Przepraszam. Nie jestem na tyle silna, by jeść 200-300 kcal przez tydzień, i funkcjonować normalnie. Nie stosuję się do zasady "bycie chudszym jest ważniejsze, niż bycie zdrowym". NIE. Zabije to mnie. Takie myślenie. A ja chcę żyć, być szczupła, chuda i realizować swoje cele






Uczę się na nowo lubić jedzenie. Wiem, brzmi jak oksymoron dla motylków. Jedzenie nie daje mi szczęścia, i tak ma być. Ale jak jem odczuwam, że jem nieładnie, niegodnie motylka, i jak zawsze- za dużo. Brak radości z posiłku. A my mamy także jeść, motylki. Tylko kategorycznie mniej, niż "zwykli". 

Widzę wszędzie jak ludzie jedzą w restauracjach z radością, tylko ja odczuwam obrzydzenie wobec siebie, że mam ochotę jeść. A to jest normalne, że chce się jeść.


Moim zadaniem na następne dni, jest "polubienie" jedzenia. Nie jem to co jest zakazane, jem to co mogę, a czuje wyrzuty. Daleko tak nie pojadę. Muszę i chcę się zaprzyjaźnić z jedzeniem, by przeżyć.



Nie porzucam Any, wręcz przeciwnie- żyję z Nią. Obłęd nie pomaga. Ana to nie tylko odchudzanie, nie jednokrotnie wspominałam. Chcę być tak jak ona, i będę. Ale nie za cenę zdrowia, życia. Odchudzam się, by mieć lepsze życie, a nie śmierć. Kaloryka mniej więcej 1000- 1300kcal w dzień treningu, w pozostałe dni, prócz soboty lub niedzieli (spotykam się ze znajomymi/chłopakiem i zawsze jakieś alko się pije, a na pusty żołądek nie ma opcji) do 900. Myślę, że będzie okej.

Powoli powracam z dołka, małymi krokami. Jest dobrze, będzie tylko lepiej

Trzymajcie się chudo motylki {{i}}

wasza Lea

Komentarze

  1. Cieszy mnie, że zaczynasz lubić jedzenie :) I masz rację - będzie tylko lepiej. Bardzo trzymam za to kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem przekonana, że żadnej z nas nie zawiodłaś i nie musisz przepraszać za to, że nie będziesz jeść po 200/300 kcal. Około 1000 kcal to wciąż malutko. Cieszę się, że napisałaś, że ważniejsze jest dla Ciebie zdrowie, więc dbaj o siebie ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Mądre przemyślenia, oby Ci się udało dotrzymać postanowień!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziekuje, wasze słowa mnie potrzymują na duchu {{i}}

      Usuń

Prześlij komentarz